historia antykultury
POJĘCIA PODSTAWOWE

 

Podstawową techniką antykultury jest zacieranie lub odwracanie znaczeń pojęć utrwalonych w języku kultury. Dla kultury i dla antykultury takie pojęcia jak wolność, równość, sprawiedliwość, tolerancja, własność, praca, zabawa, sztuka, kultura, dobrobyt, demokracja, kapitalizm itp. mają zupełnie różne znaczenia. W rezultacie antykultura i kultura posługując się tym samym językiem i tymi samymi pojęciami mówią to samo, ale mają na myśli zupełnie coś innego. Jakakolwiek dyskusja między kulturą i antykulturą na poziomie języka rozumianego intuicyjnie jest więc niemożliwa. Dlatego przedstawienie mechanizmu i historii antykultury wymaga najpierw określenia, jaka jest rzeczywista treść używanych przez nią pojęć. Nie chodzi przy tym o ich definicje filozoficzne - ideologia to nie filozofia, ale narzędzie walki o władzę - ale o ich wymiar praktyczny.

Ten dział podzielony jest na kilka części. Pierwsza omawia podstawowe pojęcia ogólne, w kolejnych wyjaśnione jest znaczenie pojęć opisujących bardziej złożone zjawiska społeczne.

Antykultura sama siebie uważa za ideologię wolności, ideologię wyzwolenia człowieka spod wszelkich form zniewolenia, ponieważ tylko pod tym warunkiem człowiek może rozwinąć wszystkie swoje możliwości i osiągnąć pełnię człowieczeństwa.
Najpierw więc należy ustalić, co antykultura rozumie pod pojęciem wolności i jak to rozumienie powstało. Cała reszta antykultury jest już tylko pochodną tego zasadniczego rozumienia wolności.

 

 

POJĘCIA PODSTAWOWE

 

ZNIEWOLENIE

Wolność ma w antykulturze specyficzne znaczenie – jest to wolność aktywna i walcząca i definiuje się jako antyteza zniewolenia.
Wolność antykulturowa nie oznacza ani obiektywnego braku konieczności ulegania jakimkolwiek formom przymusu, ograniczeń, norm, konwencji, autorytetów i hierarchii, krępującym swobodę działania lub niedziałania, ani tym bardziej subiektywnego poczucia nieistnienia takich ograniczeń, czyli subiektywnego poczucia wolności. W antykulturze nieodczuwanie zniewolenia, a więc subiektywne poczucie wolności jest najwyższą, najbardziej wyrafinowaną formą zniewolenia.

Taki jest sens pojęcia "charakteru społecznego" wprowadzonego do socjologii w 1932 r. przez klasyka neomarksizmu Ericha Fromma w pracy pt. "Psychoanalityczna charakterologia i jej znaczenie dla psychologii społecznej" (Zeitschrift für Sozialforschung).

Według Fromma charakter społeczny to ta wspólna część bardzo zróżnicowych charakterów indywidualnych, którą formuje wychowanie i która umożliwia przystosowanie tych różnych charakterów do wymogów życia społecznego bez poczucia utraty wolności.

Definicja charakteru społecznego opisuje więc pewną modelową sytuację, w której istnieje wiele różnych charakterów indywidualnych, z których każdy może podejmować wolne wybory, ale życie społeczne wymaga, żeby te różne charaktery społeczne dla osiągnięcia jakiegoś celu podporządkowały się pewnemu szablonowi, a zatem zrezygnowały ze swojej całkowitej wolności. Tak więc każdy, kto bierze udział w jakiejkolwiek sytuacji społecznej polegającej na współdziałaniu traci jakąś część wolności, a więc wchodzi w stan zniewolenia. Różnica polega na tym, że w jednym przypadku człowiek może być do tego stanu zmuszany wbrew swojej woli, a nawet wbrew oporowi i wtedy stan ten odczuwa jako utratę wolności, w innym natomiast jego psychika została tak przekształcona, że poczucia utraty wolności nie ma. Najważniejsze w tej konstrukcji jest to, że w obydwu przypadkach różne są subiektywne poczucia wolności lub zniewolenia, ale wspólny jest obiektywny fakt zniewolenia. Oznacza to, że każdy człowiek uczestniczący w społeczeństwie jest z definicji niewolnikiem, ale może być niewolnikiem świadomym swojego zniewolenia i gotowym walczyć o swoja wolność, albo niewolnikiem tego zniewolenia nieświadomym, a nawet z niego zadowolnym.

Czy jednak istnieje stan większego upodlenia, stan bardziej zaprzeczający istocie człowieczeństwa, niż utrata świadomości własnego zniewolenia? Zapewne nic gorszego nie istnieje (przynajmniej po dobrym obiedzie).

Jednak stan takiego najwyższego z możliwych upodlenia właśnie na tym polega, że jest nieuświadomiony. Skąd więc człowiek zniewolony ma wiedzieć, czy jest jeszcze wolny, czy już jest zniewolony? (na marginesie - jeśli ktoś zastanawia się, o czym właściwie pisal Gombrowicz, to właśnie o tym) Otóż człowiek nigdy nie może mieć takiej pewności, dlatego musi stale swoją wolność dokumentować, pogłębiać i utwierdzać. W jaki sposób? Nieustannie łamiąc konwencje, przekraczając bariery, rozsadzając normy, a już szczególnie wtedy, gdy czuje, że zastosowanie się do tych konwencji i norm, uleganie wpływom i uznawanie autorytetów zaczyna mu przynosić korzyści, daje satysfakcję i zadowolenie, ponieważ ta „korzystność”, to drobnomieszczańskie doszukiwanie się prozaicznej, płaskiej „użyteczności” i "przydatności" zachowań jest pierwszym świadectwem konformizmu i popadania w nieuświadomione, samozadowolone zniewolenie.
Jednym słowem - prawdziwa wolność nie zna bezruchu i wymaga nieustannej, aktywnej negacji, ponieważ brak negacji oznacza akceptację zniewolenia.

W gruncie rzeczy powyższe rozumowanie przedstawia cały intelektualny ładunek teorii krytycznej i związanej z nią krytyki tzw. instrumentalnego rozumu.

 

WOLNOŚĆ

W 1958 r. brytyjsko-żydowsko-rosyjski filozof Isaiah Berlin (1909-1997) sformułował (wychodząc od Kanta, Hegla i Nietzschego) popularny podział na wolność „negatywną” i wolność „pozytywną”.
Wolność negatywna to wolność od ograniczeń (nakazów, zakazów, terroru, konieczności) ze strony rządu, społeczeństwa i innych ludzi. Jest to więc prawo do robienia tego, co się komu podoba, ale i do nierobienia tego, na co ktoś nie ma ochoty. W praktyce przekłada się to na hasło: „róbta co chceta”, które można wyrazić nieco inaczej - „jak nie chceta, to nie róbta” (bo przecież nakaz robienia czegokolwiek to zniewolenie).
Wolność pozytywna to wolność do praw i środków umożliwiających realizację własnych potrzeb według własnej woli.
I tu zaczyna się problem, ponieważ nadanie praw nic nie kosztuje, ale środki służące do ich realizacji kosztują. Realizacja wolności słowa zakłada posiadanie środków na drukowanie gazet, produkcję i nadawanie programów telewizyjnych itp. Prawo do czytania zakłada możliwość kupienia książki, prawo do podróżowania zakłada możliwość kupienia biletu lub samochodu.
Jeśli ktokolwiek chce korzystać z wolności pozytywnej, musi środki konieczne do jej realizacji zdobyć sam (zarobić), otrzymać w prezencie, albo musi zabrać je innym, czyli ukraść. Innych możliwości nie ma. Jeśli wykluczamy (chociaż właściwie dlaczego?) kradzież i św. Mikołaja oznacza to, że każdy, kto chce korzystać z wolności pozytywnej musi zrezygnować z wolności negatywnej, ponieważ najpierw musi się czegoś nauczyć(nie tego, co go interesuje, ale tego, co się może przydać innym), a potem musi chodzić do pracy (nie wtedy, kiedy ma ochotę, ale w wyznaczonych godzinach) i tam wykonywać różne czynności (ale nie te, na jakie ma ochotę, ale te, za które ktoś inny zechce mu zapłacić). Koszmar.
Hasłem, które rozwiązuje odwieczny problem równowagi między wolnością negatywną i pozytywną jest hasło: „jak chceta, to se zróbta”.
Jednym słowem – konieczność zdobywania środków umożliwiających realizację wolności pozytywnej wiąże się z koniecznością ograniczenia wolności negatywnej. To, czy ograniczenie wolności negatywnej odczuwane jest jako dotkliwa opresja, krzywda i niesprawiedliwość zależy tylko od trzeźwego bilansu zysków i strat. Jeśli zaspokojenie wielu różnych potrzeb cenimy wyżej, niż częściowe ograniczenie wolności związane np. z uczeniem się i pracą, utratę tej części wolności potraktujemy co najwyżej jako koszt zrównoważony z nawiązką przez zysk. W dawnych czasach (a nie można wykluczyć, że i współcześnie też) zdarzali się nawet ludzie, którzy do szkoły i pracy chodzili chętnie, ponieważ otrzymywali tam nie tylko dobre stopnie, świadectwa i wynagrodzenie, ale znajdowali jeszcze pewną nieekonomiczną „wartość dodaną” w postaci wewnętrznej satysfakcji z dobrze wykonanego zadania, radości ze zdobytej wiedzy i umiejętności, a nawet uznania i szacunku ze strony innych ludzi. Tych ludzi wcale nie było mało i – proszę sobie wyobrazić – nikt ich na siłę nie zapędzał ani do szkoły ani do pracy… no tak, ale to było dawno temu…
Ponieważ w ideologii antykultury nie ma w ogóle mowy o „ciemnej stronie wolności”, uzasadnione jest twierdzenie, że wolność w rozumieniu antykulturowym jest – w kategoriach Berlina - wolnością negatywną. Oczywiście realizacja takiej wolności jest możliwa – wystarczy robić to, co się komu podoba, albo nie robić nic - wiąże się to jednak, szczególnie w warunkach współczesnej cywilizacji, z pewnymi nieuchronnymi konsekwencjami. Oznacza życie w ekonomicznej nędzy. Taka perspektywa nie jest jednak dla większości ludzi atrakcyjna, ale są na to dwa sposoby.
Sposób pierwszy polega na redukcji wszystkich (a przynajmniej większości) potrzeb, których zaspokojenie wymaga ograniczenia wolności negatywnej. Przykładem jego stosowania jest „kloszard z wyboru”, czyli ktoś, kto dla zachowania całkowitej niezależności dobrowolnie rezygnuje z wszystkich udogodnień cywilizacyjnych i kulturowych, a absolutne minimum środków potrzebnych do przeżycia (czyli skromne wyżywienie i minimum odzieży) zdobywa żebrząc, korzystając z pomocy społecznej, a w przypadku modelowym – prowadząc „gospodarkę myśliwsko-zbieracką” polegającą na drobnych kradzieżach albo odzyskiwaniu i recyklingu surowców wtórnych ze śmietników (określenie „myśliwsko-zbieracka” należy rozumieć w kategoriach teorii ewolucji społeczeństw Lewisa Morgana (1818-1881) jako powrót do określonej fazy rozwoju systemów ekonomicznych).
W warunkach cywilizacji współczesnej model kloszardowski, szczególnie jako wybór świadomy należy do rzadkości i realizacja wolności negatywnej możliwa jest tylko dzięki drugiemu, wspomnianemu już sposobowi - polega on na zdobywaniu środków pozwalających zaspokajać różne potrzeby nie dzięki własnej pracy, ale dzięki rozdawnictwu (prezenty) lub kradzieży. W obydwu przypadkach sprowadza się to do korzystania z dóbr wyprodukowanych przez innych, a więc do pasożytnictwa. W kategoriach ekonomicznych wszystkie koncepcje antykulturowe stanowią połączenie tych dwóch metod zdobywania środków – rozdawnictwa i kradzieży – chociaż zwykle nazywane są znacznie ładniej. Jednak sens powyższych uwag odnosi się nie do kwestii ekonomicznych, ale do kwestii wolności.
Wyjaśnia to proste podsumowanie:
Wolność w rozumieniu ideologii antykultury jest wolnością negatywną, czyli wolnością od ograniczeń, konieczności i obowiązków, ale hasło wolności jest w tej ideologii rozumiane i używane w znaczeniu wolności absolutnej, czyli wolności negatywnej i pozytywnej jednocześnie. Z przedstawionych wyżej uwag wynika, że realizacja tak rozumianej wolności nie jest możliwa w wymiarze indywidualnym.
Jeśli realizacja wolności pozytywnej wymaga posiadania jakichkolwiek dóbr materialnych, to te dobra muszą być zawsze wytworzone przez konkretną osobę (osoby) kosztem pewnego ograniczenia jej własnej wolności. Jeśli ktokolwiek chce korzystać z wolności absolutnej (negatywnej i pozytywnej), to znaczy że chce korzystać z praw, ale nie chce ponosić obowiązków, a więc realizacja jego wolności jest możliwa tylko kosztem wolności innych ludzi.

 

WŁASNOŚĆ I ODPOWIEDZIALNOŚĆ

Pojęcie własności odgrywa kluczową rolę w historii ideologii ostatnich dwóch wieków. W tym miejscu chcę zwrócić uwagę na jeden jego aspekt.
Większość definicji własności podkreśla wyłączenie praw innych osób niż właściciel (definicja negatywna), oraz wyłączne prawo właściciela do rozporządzania rzeczą (np., sprzedaży, a nawet jej zniszczenia) lub czerpania rozmaitych wynikających z niej pożytków (definicja pozytywna). Definicje te pomijają jednak „ciemną stronę” własności. Chodzi o to, że większość rzeczy ma ograniczoną trwałość i tą cechę, że przynoszą one pożytki tylko o tyle, o ile znajdują się w odpowiednim stanie technicznym. Nawet woda i powietrze mogą utracić swoją życiodajną przydatność. Wprawdzie podobno w czasach prehistorycznych społeczeństwa zbierackie zadowalały się samorodnymi darami natury (dzikie owoce, korzonki, nasiona), ale np. te wspólnoty pierwotne, jakie zachowały się do początków XX wieku (np. badane przez Bronisława Malinowskiego czy Margaret Mead) zakładały już i pielęgnowały ogrody w celu zwiększenia plonów.
Utrzymanie i odnawianie dobrego stanu rzeczy wymaga wysiłku i kosztów. Przyjemnie jeździ się samochodem, ale trzeba do niego wlewać benzynę, myć go i konserwować. Przyjemnie mieszka się w wygodnym domu, ale trzeba malować płot i remontować dach. Można tego nie robić, ale samochód wkrótce zamieni się w kupę skorodowanego złomu, a dom w ruinę. „Ciemną stronę” własności stanowi obowiązek dbania o stan rzeczy, którą się włada i z której czerpie się pożytki i jak to zwykle w życiu bywa, wielu ludzi chciałoby rzeczami władać, ale niewielu pali się do dbania o ich stan.
Indywidualny właściciel, nawet jeśli nie ma na to ochoty, dba o swoją własność we własnym interesie. Jeśli jednak samochód ma kilku współwłaścicieli, wszyscy chcieliby nim jeździć, większość rozumie, że musi zapłacić za benzynę (bo bez benzyny samochód nie ruszy), ale z myciem samochodu i jego naprawami jest już znacznie gorzej, bo zawsze można je odłożyć na potem. Jeszcze gorzej wygląda sprawa, jeśli liczba właścicieli rośnie, a rzecz staje się tzw. własnością społeczną. Każdy ma wtedy prawo do korzystania z niej, ale wyegzekwowanie od rozproszonych, najczęściej anonimowych współwłaścicieli obowiązku dbania o rzecz staje się coraz trudniejsze, a w końcu zupełnie niemożliwe.

 

POSIADANIE I WŁADANIE

W prawie istnieje kategoria odrębna od własności – posiadanie. Oznacza ono prawo do faktycznego władania rzeczą. Posiadanie rzeczy nabyte na drodze formalnej (np. umowa dzierżawy) zakłada najczęściej również zobowiązanie do dbania o tę rzecz, ale życie jest bardziej finezyjne i wymyśliło szczególny rodzaj „posiadania w imieniu”. Przykładem jest użytkowanie przez dyrektora państwowej instytucji (albo instytucji o rozproszonej formie własności) służbowego samochodu. Z samochodu korzysta konkretna osoba, ale koszty jego konserwacji i napraw ponosi właściciel, czyli państwo, a ponieważ państwo pokrywa te koszty z podatków, faktycznie ponosi je całe społeczeństwo. Społeczeństwo jako właściciel najbardziej rozproszony nie ma żadnych możliwości decydowania o tym, czy godzi się pokrywać takie koszty.
Z ekonomicznego punktu widzenia najkorzystniejsza jest sytuacja, w której użytkownik korzysta z rzeczy należącej do możliwie najbardziej rozproszonego właściciela (własność społeczna, państwowa, akcjonariat) który pokrywa koszty jej utrzymania. W dawnych czasach krążyło gorzko-ironiczne powiedzenie, że „w komunizmie proletariat pije szampana ustami swoich najlepszych przedstawicieli”.

 

WŁASNOŚĆ PRYWATNA

Wprawdzie istnieją ludzie, którzy czerpią satysfakcję z samego posiadania różnych dóbr, ale najczęściej służą one zaspokajaniu różnych potrzeb, czyli nie są celem, ale środkiem. Z kolei możliwość swobodnego decydowania o tym, jakie potrzeby i w jaki sposób chcemy zaspokoić jest miarą wolności (pozytywnej).
Jeśli jednak człowiek chce zaspokoić swoje potrzeby, musi zdobyć dobra temu służące, a zatem i środki służące zakupowi tych dóbr. Dla realizacji własnej wolności pozytywnej musi więc zrezygnować z części własnej wolności negatywnej. Oczywiście zdobyte własnym wysiłkiem dobra może podarować komu chce – w ten sposób również zrealizuje swoją wolność. Będzie to jednak jego własna decyzja. Jeśli wynikiem jego pracy będą dobra, których właścicieli będzie wielu, decyzje o tym, jakie i czyje potrzeby będą te dobra zaspokajać będą wynikiem kompromisu. Kompromis taki będzie jednak możliwy tylko wówczas, gdy liczba współwłaścicieli będzie dostatecznie mała, a wspólne dobro wystarczająco konkretne. Jeśli dobro i własność ulegną takiemu rozproszeniu, że zawarcie kompromisu stanie się technicznie niewykonalne, decyzje podejmowane będą przez niewielkie grupy lub jednostki, które obejmą dobro w „posiadanie w imieniu”. W ten sposób grupy te i jednostki otrzymają możliwość zaspokajania potrzeb swoich lub osób przez siebie wybranych za pomocą dóbr wyprodukowanych przez innych.
Własność prywatna jest więc jedyną gwarancją wolności indywidualnej, ponieważ tylko ona umożliwia skuteczne przeciwstawienie się wykorzystywaniu dóbr wytworzonych własną pracą przez pasożytów.
Oczywiście nie oznacza to, że własność wspólna nie ma uzasadnienia ani tego, że w niektórych sytuacjach stanowi ona jedyne racjonalne rozwiązanie. Zdarza się tak przede wszystkim wówczas, gdy wytworzenie dóbr zaspokajających jakąś potrzebę przekracza możliwości pojedynczego człowieka, oraz wówczas, gdy potrzeba, jaka dobra maja zaspokajać nie jest potrzebą jednego człowieka, ale grupy tworzącej wspólnotę.

 

DOBROBYT

Praca statystyczna jest warunkiem wolności w ogóle, dopiero potem można realizować wolność indywidualną. Nie można realizować wolności indywidualnej, jeśli dobrobyt nie jest powszechny.
Od ponad dwustu lat w walce ideologicznej używa się haseł wolności, równości i sprawiedliwości, ale hasła te są wieloznaczne. Tym, co najdotkliwiej ograniczało wolność robotników w XIX-wiecznym kapitalizmie nie było prawo, ale nędza. Robotnik miał wolny wybór – mógł nie pracować, ale musiał wtedy umrzeć z głodu. Przymus ekonomiczny był skuteczniejszy od przymusu fizycznego i to on zapędzał tłumy bezrobotnych pod bramy fabryk. Tym, co uniemożliwiało skuteczny opór robotników i odmowę pracy rujnującą kapitalistę była nadpodaż siły roboczej i właśnie nędza zmuszająca proletariat do pracy za wynagrodzenie umożliwiające egzystencje z dnia na dzień.
Nędza nie ma precyzyjnej definicji, ale intuicyjnie można ją określić jako stan, w którym człowiek mimo poświęcenia całej swojej energii na pracę, nie jest w stanie zaspokoić nawet podstawowych potrzeb życiowych (wyżywienie, odzież, mieszkanie, zdrowie). Nawet „bieda”, czyli stan, w którym człowiek może wprawdzie zaspokoić potrzeby podstawowe, ale nie ma ani sił ani środków na realizacje innych życiowych celów nie zmienia faktu, że staje się on „samoreprodukującą się” maszyną roboczą.
Podobnie intuicyjnie rozumiany dobrobyt jest stanem, w którym człowiek tylko część swojej energii musi poświęcić na zaspokojenie potrzeb podstawowych, natomiast znaczną jej część może poświęcić na rozwinięcie i zaspokojenie innych potrzeb dających mu poczucie tzw. samorealizacji.
Taka definicja dobrobytu wydaje się bardzo wyważona i nie ma nic wspólnego z pojęciami „luksusu”, „bogactwa”, czy „ostentacyjnej konsumpcji”. Nie ma przy tym żadnego znaczenia, w jaki sposób człowiek osiąga to poczucie samorealizacji – czy chce pić wódkę, pływać na jachcie, czy czytać książki – ponieważ jest to jego wolny wybór. Istotne jest to, czy ten wybór ma, a przede wszystkim czy w ogóle ma możliwość odkrycia w sobie potrzeb wykraczających poza potrzebę przetrwania.
Na tym poziomie uogólnienia wprawdzie nie można przyjąć za pewnik, że dobrobyt gwarantuje wolność, można natomiast z całą pewnością stwierdzić, że brak dobrobytu wyklucza realizację dowolnie zdefiniowanej wolności (poza prawem do nicnierobienia).
To banalne stwierdzenie ma ogromne konsekwencje, ponieważ różne siły polityczne przedstawiają społeczeństwom programy głoszące realizację wzniosłych haseł, ale bardzo rzadko pojawia się wśród nich hasło dobrobytu – i to nie bez przyczyny - ponieważ kryterium dobrobytu jest najskuteczniejszym weryfikatorem rzetelności programów społecznych i politycznych.
Oczywiście dobrobyt nie musi być ani jedynym, ani głównym celem życia społecznego, o ile społeczeństwo świadomie wybierze sobie inny cel, albo gdy inny cel zostanie mu narzucony. Istnieją przy tym sytuacje, gdy społeczeństwo jest gotowe czasowo poświęcić dobrobyt dla celu wyższego – np. dla obrony suwerenności. Jednak celem tego poświęcenia jest zwykle „incydentalna” obrona lub przywrócenie stanu, w którym wspólnota będzie mogła powrócić do realizacji różnych innych, „normalnych” celów.
Pytanie zasadnicze brzmi - czy we współczesnym świecie jakiekolwiek społeczeństwo, nawet jeśli na sztandarach wypisuje  dowolne hasła  - np. wolność, równość i braterstwo - nie związane bezpośrednio z dobrobytem, zechce świadomie zrezygnować z życia w dobrobycie albo z dążenia do życia w dobrobycie, umożliwiającym mu zaspokajanie dowolnych potrzeb zgodnie z własną wolą. Śmiem twierdzić, że takiego społeczeństwa nie ma i jeśli kwestie dobrobytu schodzą niekiedy na dalszy plan, to jest to wynikiem jednej z trzech przyczyn. Pierwszą jest wspomniany już stan tzw. wyższej konieczności, drugą jest stan długotrwałego dobrobytu, skutkujący uznaniem go za stan trwały i oczywisty, trzecią zaś, gdy kwestia tworzenia dobrobytu i koniecznych po temu warunków jest świadomie usuwana ze społecznej świadomości.
Ta trzecia przyczyna ma z kolei dwie własne przyczyny. Pierwszą jest założenie, że dbałość o tworzenie dobrobytu jest sprzeczne z tzw. wyższymi wartościami i grozi popadnięciem w konsumpcjonizm. Jest to założenie błędne, chociaż mechanizm tego błędu jest dość skomplikowany i dojdziemy do niego w dalszej części tej historii. W tym miejscu wystarczy tylko stwierdzić, że jeśli dobrobyt jest warunkiem pełnej wolności (czy nędzarz jest rzeczywiście wolny?), to wolność należałoby zaliczyć do „wartości niższych”, a to wydaje się nieuzasadnione.
Najczęściej jednak występującą przyczyną marginalizacji kwestii dobrobytu jest ta oto prosta prawda, że jego wytworzenie jest znacznie trudniejsze niż realizacja chwytliwego hasła wolności. Ilu ludzi tak naprawdę może porwać hasło „weź się do roboty”? Niewielu i to zwykle dopiero wtedy, gdy nędza zaczyna zaglądać do oczu. A ilu ludzi może porwać hasło „róbta co chceta? Tłumy.

 

INFANTYLIZM

Przez pierwsze lata życia dziecko dostaje wszystko od rodziców za nic, a właściwie za to, że jest. Mama i tata są cudotwórcami, ponieważ wyczarowują różne cudowne rzeczy – jedzenie, ubranka i zabawki. Oprócz codziennego wiktu, opierunku i akomodacji dziecko dostaje jeszcze prezenty od Świętego Mikołaja. Dziecko nie musi, ani nawet nie może wiedzieć, skąd biorą się te cuda. Rozumienie pewnych pojęć i zjawisk, podobnie jak odróżnianie niektórych kolorów możliwe jest dopiero w pewnym wieku. Jednak już dość wcześnie dziecko przekonuje się, że zasada „za darmo” obowiązuje tylko w domu, a np. w sklepie za wszystko trzeba płacić, ale zrozumienie tej prawdy może następować stopniowo, w procesie wychowania, albo gwałtownie, w wyniku konfrontacji naiwnych złudzeń z brutalną rzeczywistością. W wielu przypadkach brak wiedzy o zasadach życia społecznego utrzymuje się u ludzi dorosłych i mówimy wtedy o zjawisku infantylizmu (w rozumieniu potocznym, a nie medycznym). Infantylizm, czyli naturalna u dzieci nieświadomość związku przyczyny i skutku oraz wiara, że dobra powstają same z siebie i należą się człowiekowi dlatego, że mu się należą jest cechą ludzi dorosłych, ale cecha taka nie „powstaje”, lecz jest najczęściej wynikiem błędów wychowawczych. Pojawia się ona jednak również w specyficznych sytuacjach, gdy dorosły człowiek przez długi okres uzależniony jest od opieki innych osób – np. w wyniku długiej hospitalizacji – i przejawia wyuczoną bezradnością i oczekiwaniem pomocy nawet w kwestiach, w których pacjent obiektywnie rzecz biorąc jest samowystarczalny. Podobne cechy pojawiają się również u osób długo korzystających z opieki społecznej i we wszelkich sytuacjach, w których problem może być rozwiązany w sposób łatwiejszy, niż własnym wysiłkiem.
Jakkolwiek infantylizm jest często wynikiem negatywnych doświadczeń, na które człowiek nie ma żadnego wpływu i jest rodzajem ucieczki od rzeczywistości w świat złudzeń, to jednak najczęściej jest wynikiem naturalnej skłonności do unikania zbędnego wysiłku i poszukiwania łatwych rozwiązań. Podkreślam, że jest to skłonność naturalna, a więc nie można jej oceniać ani negatywnie ani pozytywnie, natomiast skłonność tę można redukować lub rozbudzać w różnych celach, a te już ocenie podlegają.
Najważniejszą cechą infantylizmu jest brak umiejętności logicznego myślenia pozwalającego łączyć przyczynę ze skutkiem, co zwiększa podatność na demagogię polegającą na składaniu obietnic łatwych rozwiązań trudnych problemów. Przykładów można wskazać mnóstwo. Jednym z nich jest popularność pacyfizmu i związanego z nim ruchu na rzecz powszechnego rozbrojenia. Zwolennicy pacyfizmu zakładają, że ich hasła doprowadzą do psychicznej przemiany potencjalnych agresorów, którzy z własnej nieprzymuszonej woli staną się sami pacyfistami. W rzeczywistości hasła pacyfistyczne docierają jedynie do ludzi nastawionych pokojowo, którzy stają się tym bardziej skłonni do rozbrojenia, otwierając drogę agresorom do agresji tym skuteczniejszej, że bezkarnej. Innym przykładem jest zachwyt nad niektórymi tzw. odnawialnymi źródłami energii. Widok kręcących się wiatraków produkujących energię elektryczną „z powietrza”, a także widok baterii słonecznych produkujących ją „ze słońca” całkowicie przesłania fakt, że wyprodukowanie zarówno tych wiatraków jak i kolektorów wymaga zastosowania materiałów i technologii, które powodują znacznie większe zniszczenie środowiska, niż dobrze opanowane technologie tradycyjne. To, że produkcję tych urządzeń wyprowadza się z Europy i Ameryki do dalekich Chin, w których połowa rzek rano ma kolor fioletowy, a wieczorem zielony jest faktem mało znanym, bo Chiny są daleko.
Dokładnie na tym samym sposobie rozumowania opierała się koncepcja wydobycia proletariatu z ekonomicznej nędzy. Ponieważ wyzysk proletariatu miał miejsce w kapitalizmie, warunkiem likwidacji wyzysku uczyniono likwidację kapitalizmu. Jest to rozumowanie proste i logiczne – jeśli źródłem spalin są samochody, należy zlikwidować przemysł samochodowy. Rzecz w tym, że stosuje ono zasadę ograniczonego ciągu przyczynowo-skutkowego, w którym przyczynę i skutki dobrane są do założonego wyniku rozumowania.

 

CO TO ZNACZY POWSZECHNY DOBROBYT

Na początku XIX wieku powstało wiele programów mających na celu likwidację niesprawiedliwości społecznej. Ta niesprawiedliwość wyrażała się w nierównym podziale bogactwa wytwarzanego przez ciężko pracujące masy – proletariat, dlatego większość tych programów naprawczych przewidywała wprowadzenie „sprawiedliwego podziału bogactwa”. Wszystkie te programy oparte były jednak na błędnym rozumowaniu utożsamiającym  sprawiedliwy podział bogactwa z powszechnym dostępem do dóbr. Tymczasem jedno z drugim nie ma nic wspólnego.
Różnica polega na tym, że bogactwo oznacza jedynie posiadanie środków umożliwiających nabycie dóbr, natomiast dobrobyt oznacza dostępność dóbr, a dobrobyt powszechny (czyli sprawiedliwość społeczna) zakłada powszechną dostępność dóbr. Mówiąc w uproszczeniu – nie chodzi o to, żeby mieć dużo pieniędzy, ale o to, żeby za te pieniądze można było kupić potrzebne dobra. Do tego zaś dobra te muszą istnieć, czyli ktoś musi je w odpowiedniej ilości wyprodukować.
W końcu XVIII i na początku XIX wieku dobra używane przez zamożne elity nie były produktem przemysłu, ale wyspecjalizowanego i drogiego rzemiosła, które z natury rzeczy miało niską wydajność. Największy rozwój przeżywał przemysł włókienniczy, ponieważ rozpoczął się wzrost demograficzny, a każdy człowiek w coś ubrać się musi. Istniało więc masowe zapotrzebowanie na produkty absolutnie podstawowe. Wprawdzie słuszny postulat bardziej sprawiedliwych wynagrodzeń zapewne zmniejszyłby powszechną nędzę proletariatu, ale pozwoliłby mu to co najwyżej na życie w biedzie. O powszechnym dobrobycie nikt nie mógł nawet marzyć, ponieważ przemysł nie był w stanie wyprodukować dóbr, które mógłby kupić proletariat, nawet gdyby dysponował większymi środkami. Skalę problemu ilustruje fakt, że jeśli w 1800 r. Europa miała ok. 200 mln mieszkańców, to w 1900 r. już 400 milionów, a obecnie liczy ich ok. 730 milionów.
Problem, przed którym stanęła Europa w XIX wieku był więc tylko w części problemem moralnym (sprawiedliwość), w znacznym zaś stopniu był on problemem strukturalnym (wydajność).

 

JAK STWORZYĆ POWSZECHNY DOBROBYT

Stworzenie powszechnie dostępnego dobrobytu oznaczało przede wszystkim konieczność produkowania i odtwarzania (bo przedmioty się zużywają) ogromnego asortymentu dóbr materialnych nie w „większych”, ale w wielo-, wielokrotnie większych ilościach, niż było to możliwe w warunkach wczesnego kapitalizmu i to zarówno pod względem wydajności technologii produkcji jak i organizacji i wydajności ludzkiej pracy. Taka wzmożona produkcja wymagała więc nie tylko postępu technicznego, ale zmiany organizacji pracy, wyższych kwalifikacji robotników, a przede wszystkim zmiany ich mentalności. W gruncie rzeczy cały problem można streścić w następującym zdaniu:
Jeśli przez całe wielki zmuszane do pracy masy społeczne tworzyły dobrobyt nielicznych elit, to w XIX wieku te same masy społeczne własny dobrobyt musiały stworzyć sobie same i w tym celu musiały same zmusić się do pracy.
Takie zdanie nie ma jednak żadnej realnej treści, jeśli nie sprecyzuje się, co to znaczy, że jakieś abstrakcyjne „masy społeczne” miałyby same siebie zmuszać do pracy. W jaki sposób i w imię czego?.

 

WSPÓLNOTA PIERWOTNA

Wspólnota pierwotna to hipoteza określająca domniemany system społeczno-ekonomiczny społeczeństw pierwotnych. Przypisywanymi jej cechami są brak własności prywatnej, kolektywna praca i kolektywny podział dóbr, niska wydajność uniemożliwiająca tworzenie zapasów, brak rodziny, brak prawa i promiskuizm, czyli brak ograniczeń życia seksualnego.
Pojęcie wspólnoty pierwotnej jest używane w języku polskim; w literaturze niemiecko- i anglojęzycznej jego odpowiednikiem jest komunizm pierwotny (ur-kommunismus i primitive communism). Pojawia się ono już w Manuskryptach Paryskich Karola Marksa z 1844 r., ale raczej jako poetycka metafora, a elementem marksistowskiego materializmu historycznego (czyli teorii dziejów) stało się pod wpływem pracy Fryderyka Engelsa „Pochodznie rodziny, wlasności prywatnej i państwa” z 1884 r., nawiązującej do pracy amerykańskiego antropologa ewolucjonistycznego Lewisa Morgana (1818-1881) pt. „Społeczeństwo pierwotne, czyli Badanie kolei ludzkiego postępu od dzikości przez barbarzyństwo do cywilizacyi.” (1877). Morgan stworzył ewolucjonistyczną klasyfikację rozwoju społeczeństw dzieląc go na trzy fazy: dzikości (zbieracko-myśiwskie społeczeństwa epoki kamiennej), barbarzyństwa (rolnicze społeczeństwa póżne epoki kamiennej) i cywilizacji (piśmienne społeczeństwa epoki brązu). W teorii Morgana organizację społeczną wspólnoty pierwotnej określała zasad matriarchatu, który stopniowo wypierany był przez patriarchat związany z pojawieniem się własności prywatnej.
Późniejsze systematyczne badania antropologów, w tym szczególnie prace Bronisława Malinowskiego wykazały bezzasadność wszystkich hipotez Morgana w kwestiach ekonomicznych, socjologicznych i kulturowych. Więcej szczegółów w rozdziale „Źrodła antykultury”.

 

DEMOKRACJA

Pojęcie „demokracja” powstało w starożytnej Grecji i oznacza system rządów ludu (demos (lud) + kratia (władza). Rządy ludu mogą realizować się przez bezpośrednie podejmowanie przez lud konkretnych decyzji (demokracja bezpośrednia) lub przez wybór przedstawicieli, którzy decyzje podejmują w imieniu ludu (demokracja przedstawicielska).
Podejmowanie decyzji zakłada konieczność dostępu do pełnych informacji dotyczących problemu, kwalifikacji umożliwiających ocenę tych informacji i czasu potrzebnego do zdobycia i oceny informacji. Bez spełnienia tych warunków decyzje ludu muszą opierać się na opiniach „z drugiej ręki”, co stwarza  pole do manipulacji.
W starożytnej Grecji demokracja mogła funkcjonować, ponieważ obejmowała ona tylko wolnych obywateli, na których pracowali niewolnicy. Dlatego warunkiem demokracji jest niewolnictwo szerokich mas społecznych. Również we współczesnej demokracji realny udział we władzy mają tylko ci, którzy nie muszą pracować (poza polityką), ale mogą poświęcić czas na wypracowanie racjonalnego stanowiska.
Jest to oczywiście teoria. W praktyce współczesna demokracja sprowadza się do przedstawiania obywatelom ofert wyborczych w celu zdobycia ich poparcia i na tym kończy się wpływ wyborców na podejmowane decyzje na okres poselskich kadencji.  W Polsce dopiero w ostatnich kilku latach podjęto pierwsze próby organizowania referendów w celu odwołania posłów lub urzędników mianowanych w wyboru, ale skuteczność tych prób jest niewielka nawet na poziomie lokalnym ze względu na siłę propagandy medialnej, a na wyższym poziomie możliwość taka praktycznie nie istnieje. Bezpośredni wpływ obywateli na władzę jest żaden.
Oczywiście wady demokracji nie podważają jej zasady – decyduje wola większości ujawniona w wolnych wyborach równoprawnych obywateli.

 

AUTORYTARYZM

Inną formą władzy jest autorytaryzm. Jego definicja jest obecnie przedmiotem manipulacji, ponieważ opiera się na niej propaganda współczesnego totalitaryzmu.
Autorytaryzm to władza zmuszająca obywateli do posłuszeństwa przymusem, ale w sposób jawny. Władzę autorytarną nie interesują poglądy obywateli, o ile podporządkowują się władzy i tej władzy nie zagrażają. Mówiąc w uproszczeniu – władza autorytarna nie zwalcza ludzi, którzy są jej przeciwni, ale działania, które mogą jej zagrozić. Z tego powodu władza autorytarna likwiduje lub delegalizuje i zwalcza wszelkie organizacje opozycyjne zmierzające do jej obalenia.
Autorytaryzm dąży do utrwalenia status quo.
Ponieważ władza autorytarna wyklucza rozwiązania alternatywne, jakie by one nie były - w tym również wolę demokratycznej większości  – nie może być akceptowana i budzi oczywisty opór. Jednak taka negatywna ocena nie oznacza, że władza autorytarna musi prowadzić do złych skutków społecznych, ponieważ kwestionuje ona sposób sprawowania władzy, a nie cele, którym ta władza służy. Nie można wykluczyć sytuacji, w której władza autorytarna realizuje cele akceptowane przez większość społeczeństwa, zyskując wtedy autentyczne poparcie. Rzecz w tym, że nie może ona realizować tych celów w długiej perspektywie.
Główną wadą władzy autorytarnej nie jest to, że stosuje przymus, bo każda władza go stosuje, ale to, że wykluczając alternatywę tworzy warunki, w których duże grupy ludzi z tą władzą związane demoralizują się pod wpływem poczucia bezkarności. System władzy autorytarnej musi więc ulegać patologizacji i prowadzić do patologizacji życia społecznego, a to musi prowadzić do prób jej obalenia i do terroru, którego celem jest wyłącznie utrzymanie władzy.
Ideologicznie bardzo dwuznacznym przykładem władzy autorytarnej jest włoski faszyzm Benito Mussoliniego, który z jednej strony wprowadził ogromne, socjalistyczne programy społeczne, z drugiej promował korporacjonizm nie likwidując całkowicie gospodarki rynkowej, z trzeciej zawarł kompromis z Kościołem, czym zyskał poparcie szerokich mas społecznych i stworzył podstawy do ekonomicznego sukcesu. Charakterystyczne jest to, że w okresie faszyzmu działali zarówno futuryści (z tego względu z futurystami nie może poradzić sobie „postępowa” historia sztuki) jak i ruch Novecento, a pod egidą syna Mussoliniego, Vittorio, działała we Włoszech grupa filmowców takich jak Federico Fellini, Roberto Rossellini, Luchino Visconti czy Michelangelo Antonioni, twórcy włoskiego neorealizmu i wybitne postaci w historii światowego filmu.

 

TOTALITARYZM

Czymś zupełnie odmiennym jakościowo jest totalitaryzm i inne są przyczyny stosowania przez totalitaryzm terroru.
Autorytaryzm stosuje terror dla utrzymania władzy i wymuszenia posłuszeństwa obywateli wobec jej poleceń. Z chwilą osiągnięcia tego celu terror w autorytaryzmie traci sens. Dzieje się tak dlatego, że autorytaryzm nie jest systemem opartym na ideologii. Totalitaryzm nie zadowala się posłuszeństwem obywateli, ale oczekuje od nich akceptacji celu ideologicznego, identyfikacji z ideą, a ponieważ cel ideologiczny jest jeden i wszyscy obywatele powinni się z nim identyfikować, wszelki indywidualizm musi być stłumiony na rzecz kolektywizmu. Nie chodzi to przy tym o kolektywizm rozumiany jako organizacja (bo ten jest skutkiem a nie przyczyną), ale jako sposób stadnego myślenia.
Ponieważ identyfikacja z ideologią nie jest kwestią zachowań, ale przekonań, totalitaryzm musi dążyć do opanowania wszelkich sfer życia – nie tylko publicznego, ale i prywatnego. Ponieważ tak głębokie ujednolicenie poglądów ludzi nie może być wynikiem procesów naturalnych, gdyż każdy buduje swoje poglądy w wyniku indywidualnych, bardzo różnych doświadczeń, osiągnięcie powszechnej identyfikacji masy ludzi z jedna ideą możliwe jest tylko w sposób sztuczny – przez „stworzenie nowego człowieka”.
Z drugiej strony zdecydowana większość ludzi nie jest zainteresowana bezpośrednio kwestią władzy i realizuje swoje cele życiowe w innych sferach – w życiu rodzinnym, w aktywności społecznej na poziomie lokalnym, w życiu wspólnot religijnych, w działalności gospodarczej, naukowej lub w twórczości artystycznej. Kwestie systemowe i sprawy władzy zaczynają odgrywać istotną rolę dopiero wtedy, gdy uniemożliwiają realizację indywidualnych celów życiowych. Tymczasem system totalitarny oczekuje podporządkowania tych wszystkich sfer jednemu celowi wyznaczonemu przez ideologię, gdy cel ten może być w odosobnionych przypadkach w najlepszym razie obojętny wobec indywidualnych celów życiowych, a statystycznie musi być on sprzeczny z większością tych celów.
Oznacza to, że oparty na ideologii totalitaryzm musi dążyć do psychicznej unifikacji, musi więc natrafić na powszechny opór w każdej dziedzinie życia wszystkich obywateli (z wyjątkiem zdeklarowanych aktywistów ideologicznych), a zatem musi prowadzić do stosowania terroru jako metody na powszechną „reedukację”.
Jedyna różnica między totalitaryzmem bolszewickim i nazistowskim a totalitaryzmem współczesnym polega na tym, że terror fizyczny zastępowany jest coraz częściej terrorem psychicznym, ale nie terrorem psychicznym rozumianym nie jako strach, ale jako manipulacja.

 

ZASADA WIĘKSZOŚCI

Każdy człowiek (również „lud”) podejmuje decyzje kierując się własnym interesem, a interesy poszczególnych jednostek nie muszą być zbieżne. Poza tym interesy jednostek nie muszą być zbieżne z interesem całej wspólnoty. Ponieważ w tej kwestii nie ma idealnego rozwiązania, w demokracji obowiązuje zasada większości, która jest ucywilizowaną zasadą brutalnej siły.
Zasada większości nie rozwiązuje sprzeczności interesów większości i mniejszości, ale we współczesnej demokracji określa, kto decyduje o zasadach życia całej wspólnoty, a ściślej mówiąc, o zasadach życia obowiązujących w tzw. przestrzeni publicznej, z której korzystają członkowie całej wspólnoty. Zasada ta nie określa życia w przestrzeniach przeznaczonych dla realizacji celów mniejszości, ale jest zasadą decydującą o być-albo-nie-być wspólnoty. Chodzi o to, że zasady obowiązujące w życiu społecznym nie służą sobie samym, ale realizacji konkretnych celów.
Pewnych celów nie można zrealizować, jeśli w tej samej przestrzeni obowiązują dwie zasady sprzeczne. Nie może funkcjonować sprawny system komunikacji, jeżeli w jednym kraju obowiązują jednocześnie zasady ruchu prawo- i lewostronnego i nie jest żadnym racjonalnym kompromisem przejęcie zasady jeżdżenia środkiem jezdni.
Jeśli natomiast większość chciałaby narzucać swoje zasady mniejszościom funkcjonującym poza przestrzenią publiczną, demokracja zmieniłaby się w tzw. tyranię większości. Zabezpieczeniem przez taką tyranią jest zasada tolerancji.TOLERANCJATreść zasady tolerancji wynika z definicji pojęcia tolerancja. Łacińskie słowo tolerare znaczy „wytrzymywać”, „znosić”, „przecierpieć”, a więc uznawać prawo innych do odmiennych niż własne poglądów i działań. Tolerancja nie oznacza więc ani akceptowania odmiennych poglądów, ani tym bardziej ich afirmacji. W życiu społecznym nakazuje ona powstrzymanie się większości od działań ograniczających prawa mniejszości.
Kontrowersje budzi kwestia, jaki jest zasięg praw mniejszości – czy jest to prawo do realizacji swoich celów w jakimś określonym zakresie nie kolidującym z prawami większości i interesem całej zbiorowości, czy też jest to prawo do narzucania zasad określający zasady życia całej społeczności. Rozwiązanie tego problemu napotyka na podobne trudności, co rozwiązanie problemu sprzeczności między wolnością negatywna i pozytywną, czy między ruchem prawo- i lewostronnym.
Rozsądne wydaje się przyjęcie zasady, że każda grupa społeczna ma prawo określać zasady rządzące w przestrzeni należącej do tej grupy, o ile ponosi ona koszty funkcjonowania tej przestrzeni, natomiast zasady rządzące w przestrzeni należącej do całej wspólnoty (przestrzeni publicznej) ma prawo ustalać ta grupa, która ponosi największą część kosztów funkcjonowania tej przestrzeni.
Jest to problem praktyczny, ponieważ ogólnie obowiązujące zasady życia społecznego nie decydują o realizacji jakichś abstrakcyjnie pojmowanych praw, ale warunkują realizację praktycznych celów. Takim celem może być np. tworzenie dobrobytu.

 

HOMO PARASITUS

Freudomarksizm jest filozofią destrukcji permanentnej i całkowitego regresu kultury. Jego produktem jest człowiek o zdrowej psychice, pozbawiony kompleksów i leków, gotowy do spontanicznej zabawy i najróżniejszych aktywności, ale pozbawiony usystematyzowanej wiedzy i nawyków umożliwiających skuteczne współdziałanie w ramach jakiejkolwiek wspólnoty wyznaczającej sobie konkretny cel wymagający zorganizowanego i długotrwałego działania. Takie cechy nie są potrzebne w idealnym społeczeństwie pierwotnym, którego uwaga koncentruje się na zdobywaniu pożywienia w zakresie umożliwiającym trwanie i życiu seksualnym umożliwiającym przetrwanie. Są one jednak niezbędne we współczesnym społeczeństwie wysokich technologii, o ile – realizując jakiekolwiek inne cele - nie chce ono zrezygnować z korzyści, jakie daje cywilizacja.
W tłumaczeniu na język potoczny – chociaż nie przystoi on żadnej poważnej „historii” – oznacza to, że produktem antykultury musi być sympatyczny i beztroski, ale nieuk i nierób. Wynika to z faktu, że człowiek taki, o ile nie został poddany reżimowi wychowania, nie był w stanie opanować rzetelnej, usystematyzowanej wiedzy i nie nabył umiejętności podporządkowania się wymogom organizacji. Człowiek taki nie jest w stanie brać udziału w tworzeniu dóbr cywilizacyjnych (ani jako ich projektant ani wykonawca), jeśli więc chce on korzystać z takich dóbr, musi nastawić się na korzystanie z dóbr, które wyprodukować musi ktoś inny. To zaś oznacza, że człowiek taki musi być pasożytem – musi pasożytować na pracy innych.
Sympatyczny homo parasitus.

 

FINANSOWANIE PASOŻYTA

W latach 1955-1968 rząd niemiecki zawarł dziewięć umów międzynarodowych z Włochami, Hiszpanią, Grecją, Turcją, Marokiem, Koreą Południową, Portugalią, Tunezją i Jugosławią otwierających możliwość napływu do Niemiec robotników sezonowych, tzw. gastarbeiterów. W ich wyniku w ciągu kilku lat do Niemiec przybyła ogromna liczba nisko wykwalifikowanych robotników podejmujących za niską płacę najcięższe i najbrudniejsze prace, których nie chcieli już podejmować coraz bardziej roszczeniowo nastawieni Niemcy. Wspomniane umowy były wynikiem m.in. wybudowania muru berlińskiego, który całkowicie zahamował napływ robotników z Niemiec wschodnich. Kiedy na początku lat 70-tych w wyniku kryzysu energetycznego ograniczono gastarbeiterom wypłatę dodatków na dzieci mieszkające w krajach macierzystych, rozpoczął się masowy napływ do Niemiec rodzin gastarbeiterów, którzy różnymi sposobami (m.in. prze tzw. Scheinehe, czyli fikcyjne małżeństwa) nabywali prawa stałego pobytu, co przyczyniło się do powstania całych dzielnic obcojęzycznych i narastających konfliktów między młodymi, bezrobotnymi Niemcami a coraz bardziej marginalizowanymi mniejszościami etnicznymi. Zanim jednak do tego doszło, robotnicy sezonowi stali się źródłem finansowania znacznej części zachodniego dobrobytu, z czego jednak większość społeczeństwa nie zdawała sobie sprawy.
Ekonomicznym i psychologicznym skutkiem tego zjawiska stała się znaczna rzesza młodych ludzi, którzy najpierw szybko przyzwyczaili się do tego, że ciężkie, proste i brudne prace są niegodne „białego człowieka” i załatwiane są przez „Turków”, potem – w miarę narastania kryzysu - równie szybko przyzwyczaili się do zasiłków dla bezrobotnych, a następnie uznali gastarbeiterów za przyczynę ich deklasacji, ponieważ cudzoziemcy zaniżali wymagania płacowe na całym rynku, ale pobierając jednak jakieś wynagrodzenia obniżali fundusze przeznaczane dla bezrobotnych. Procesy o podobnych skutkach można wskazać w Stanach Zjednoczonych, gdzie rolę gastarbeiterów spełniała napływająca masa imigrantów z Ameryki Środkowej i z Azji.
Proces „psucia” społeczeństw rozpoczął się na masową skalę właśnie w Stanach Zjednoczonych od polityku New Dealu, która wprawdzie w intencjach miała służyć ożywieniu gospodarki zniszczonej Wielkim Kryzysem i likwidacji znacznych obszarów nędzy, ale jednocześnie była ustępstwem wobec roszczeń rozniecanych przez polityczną lewicę, grożących w okresie kryzysu wybuchem rewolucji. Dla uspokojenia nastrojów uruchomiono ogromne programy socjalne finansowane z rosnącego deficytu budżetowego, które przyniosły wprawdzie skutek zamierzony, ale również skutek uboczny w postaci ogromnej rzeszy ludzi wykonujących prace kompletnie zbędne, albo korzystających po prostu z różnego rodzaju zasiłków umożliwiających – przy niskich potrzebach – spokojną egzystencję bez podejmowania pracy w ogóle.

Rozwiązywanie problemów przez tworzenie problemów jeszcze większych jest immanentną cechę lewicy, nie może być jednak inaczej, jeśli istotę lewicowych ideologii tworzy nieprecyzyjne pojęcie „sprawiedliwości” wpajane ludziom o mentalności pasożytniczej. Z tego względu lewica, dla utrzymania własnej popularności musi wskazywać coraz to nowe źródła finansowania nieuzasadnionych roszczeń (nieuzasadnionych w tym znaczeniu, że nieproporcjonalnych do własnego wkładu pracy). Współcześnie takim źródłem stało się przerzucanie produkcji z krajów europejskich i USA do krajów azjatyckich, a więc likwidacja w krajach europejskich zarówno miejsc pracy, jak i kadr mających wykształcenie konieczne do funkcjonowania przemysłu. Dzięki różnicy kosztów pracy kraje europejskie i Ameryka mogą finansować rzesze ludzi pracujących w sektorze usług i w coraz liczniejszych branżach o znikomej albo żadnej przydatności społecznej. Co się stanie, gdy poziom życia w krajach azjatyckich wyrówna się z poziomem życia w Europie i Ameryce, a zdolności produkcyjne zachowa wyłącznie Azja – to jest problem, którym lewica specjalnie się nie przejmuje. Jednak źródła tego problemu tkwią w ofensywie antykultury, jaka zaczęła się w połowie lat 60-tych XX wieku.

/w opracowaniu/